Migna Buchelt
Dość wcześniej straciłam mamę, znalazłam się wtedy w domu cioci, która miała dość chłodne podejście do mnie i do mojego rodzeństwa. Ojciec był bardzo surowym człowiekiem i właściwie odkąd pamiętam, nigdy go z nami nie było. Miałam ogromną potrzebę, aby ktoś mnie kochał i za akceptował, a jednocześnie wielkie pokłady miłości, która chciałam obdarować cały świat. Osamotniona, często niezrozumiana starałam się wyrazić to co czuję poprzez swoje kolorowe prace na papierze w nadziei, że kiedyś może ktoś mnie dostrzeże. Jedyną osobą, która była wtedy dla mnie ważna był mój starszy brat. To z jego pomocą kolorowałam swoje pierwsze kartki, starałam się go naśladować we wszystkim nie tylko w malowaniu. Mojej siostrzanej miłości nie zburzyła nawet jego zazdrość, kiedy któregoś razu mój namalowany dziecinny lew wydał mu się ciekawszy niż jego i ze złością podarł mój rysunek.
Śmierć najbliższych: mamy, siostry, a potem brata sprawiła, że nie potrafiłam już namalować niczego.
Dziś po latach znów nieśmiało pociągam pędzlem na płótnie, bo choć ja jestem już inna i przebyłam długą drogę, to nie zmieniło się we mnie jedno. Wciąż mam w sobie wiele miłości do ludzi do zwierząt i kocham życie tak po prostu. Chcę wydobyć na zewnątrz to światło i kolory, które są we mnie i jeśli ktoś je zobaczy, poczuję się szczęśliwa.